Mój aktor jednoosobowego teatru dramatycznego dał radę nikogo nie pobić i nikogo nie trafić torpedą ze śliny podczas spektaklu teatralnego, choć próby podjęte zostały.
Moc muzyki, kolorowych świateł i pięknego ruchu aktorki i rekwizytów, zrobił na Nim takie wrażenie, że Książe Mroku i Złego Humoru prawie zapomniał o swoich diabelskich zapędach.
Nie taki diabeł, o przepraszam… syn mój straszny, jak Go sama w swej głowie czasami maluję.
Moje uprzedzenie wynikało z faktu, że ostatnie tygodnie dotkliwie pokazały mi, że i mężczyźni bywają labilni emocjonalnie (nawet ci młodzi) mimo braku okresu – choć zapewne sami tego nie przyznają.
Drogie Panie nie dajcie sobie wmówić, że jest inaczej.
Moje dzisiejsze zaangażowanie w Buby szkolną wyprawę do Teatru Małego Widza w Warszawie stało pod znakiem zapytania. A stało, bo choć dumna z Niego jestem nieustannie i niezmiennie, to nie sądziłam, że to może być wyprawa łatwa i przyjemna.
A jednak taka właśnie była.
Panicza złe nastawienie, wizja tłumu i jazdy komunikacją miejską w wątpliwą pogodę przerażały mnie, ale czasem wystarczy zmienić myślenie, dopuścić inne możliwości, a życie samo podrzuca rozwiązania, które są szyte na miarę potrzeby. Bynajmniej tak się stało w moim przypadku.
Zatem od tej pory koniec z uprzedzeniami i przedwczesnym wybieganiem myślami tworząc czarne scenariusze generujące stres i nerwy.
Była to wyprawa, która otworzyła mi oczy na to, jak wiele radości może mi dać wyjście ze strefy komfortu mimo towarzyszących obaw.
Widok mojego syna zachwyconego przedstawieniem, śmiejącego się i żywo reagującego na grę aktorską, był bezcenny.
To właśnie w takich chwilach zdaję sobie sprawę, jak ważne jest otwarcie się na nowe doznania i możliwości nawet, jeśli wydają się one nieco przerażające na początku.
Ta wyprawa nauczyła mnie także, że czasem towarzyszący nam lęk jest tylko barierą, którą warto pokonać, by doświadczyć magii.
Życzę sobie i Wam wiary i zaufania w to, że sami kreujemy swoją rzeczywistość własnymi myślami i że to od nich zależy jak potoczy się nasze dalsze życie.
J. G.